Zamiast wstępu
Sezon zimowy – przynajmniej w telewizji – w pełni, i od samego rana możemy obecnie wysłuchać co najmniej kilku reklam w ciągu niespełna godziny, zachwalających suplementy. Sugestywnym i znakomicie rozpoznawalnym głosem pani Krystyna Czubówna zachęca do zakupu suplementu pod nazwą Preventic – oleju z wątroby rekina (który, za sprawą reklam staje się synonimem okazu zdrowia, zastępując konia). Dla osób, u których problemem jest poziom cukru, Pani Krystyna proponuje po konsultacji z reklamowym specjalistą Insulan. Wykorzystanie głosu Pani Czubówny jest marketingowo znakomitym posunięciem. Z pewnością wielu z nas z przyjemnością oglądało filmy przyrodnicze, gdzie zapierające często dech w piersiach krajobrazy i przyroda znakomicie współgrały z głosem prezenterki. Nieświadomie zaczynamy kojarzyć naturę (naturalność) z reklamowanymi suplementami. Wydaje nam się, że sięgając po kapsułkę, sięgamy po samą naturę… Głos Pani Czubówny sprawił, że te reklamy pamiętam pewnie najlepiej, ale zapamiętałem także reklamy suplementu pomagającego odchudzanie w każdym wieku (Linea) oraz specyfiku pod nazwą Eliminacid, który wspiera osoby ze zbytnio zakwaszonym organizmem (oj, jest takich osób naprawdę sporo…). Gdyby ktoś miał kłopot ze snem może liczyć na inny suplement, pod nazwą Forsen. Kiedy aura się poprawi – przyjdzie pora na letnie suplementy. Być może znowu, jak dzieje się to już od kilku lat, będziemy słuchać sympatycznej historii farmaceutki, która opaleniznę zawdzięcza beta karotenowi oraz pracy działce, a nie egotycznym wczasom we Włoszech. Sezon na niektóre suplementy trwa cały rok. Preparaty z magnezem, cynkiem, wapnem, żelazem, czy też wspomniana wcześniej Linea, można reklamować na okrągło. Człowiek jest zmęczony (brakuje magnezu, żelaza itd) bo jest przesilenie jesienno-zimowe albo zimowo-wiosenne. W zimie to w ogóle człowiek jakoś szybko się męczy, znowu latem jest nadaktywny, więc w obu przypadkach może się przydać zwiększona dawka. Moim subiektywnym zdaniem suplementy są w tej chwili jedną z ulubionych grup reklamowych.
Image courtesy of worradmu / FreeDigitalPhotos.net
Czym są suplementy?
Suplement diety jest definiowany jako produkt złożony z substancji odżywczych, wspierających i uzupełniających codzienną dietę. To skoncentrowana dawka witamin, minerałów, organicznych substancji egzogennych, występująca w postaci tabletek, kapsułek, proszku lub płynu. W świetle ustawodawstwa Unii Europejskiej (także polskiego), suplementy są żywnością, ale – uwaga! – „suplement diety nie może być stosowany jako substytut (zamiennik) zróżnicowanej diety„. Taki lub podobny tekst figuruje na każdym opakowaniu suplementów.
Po co nam suplementy?
Styl życia i normy kulturowe prowadzą do znaczących zmian w naszej codzienności. Intensywnie pracujemy, jesteśmy zabiegani i gotowanie w domu coraz częściej polega na „zmontowaniu” przemysłowo przetworzonej żywności w jakieś danie. Czasem nie ma nawet czasu na to, i wówczas korzystamy gotowego zestawu i mikrofalówki lub z restauracji. Statystyka pokazuje, że często są to fast foody, z uwagi na korzystne połączenie czynników: ekonomicznego (cena) i czasu (wciąż nam go brak, prawda?). Taka żywność często zawiera mało składników odżywczych, brakuje wielu mikroskładników. Niedobory tych składników prowadzą do upośledzenia funkcji organizmu, a z czasem do ciężkich chorób. Żywność przemysłowa, wysoko przetworzona, jest także uboga w antyoksydanty (są wśród nich witaminy, ale nie tylko). Antyoksydanty naprawiają uszkodzone biomolekuły, do których zaliczamy na przykład DNA, i usuwają powstające w procesie utleniania i redukcji tak zwane wolne rodniki. To jest wiedza powszechna, którą wykłada się w szkołach, a uzupełnia w programach telewizyjnych i artykułach prasowych czy internetowych. Ludzie to wiedzą. Dzięki olbrzymim środkom finansowym, pompowanym w przemysł suplementów i w rynek reklamy, ludziom wydaje się również, że suplementy mogą być prostym rozwiązaniem problemów wynikających z niedoborów i niedoskonałości w diecie. Tak jednak nie jest i na szczęście coraz powszechniej mówi się jednak o tym, że optymalna, bogata w „żywe” składniki dieta oraz aktywny styl życia (słońce, świeże powietrze, aktywność fizyczna) dostarczają organizmowi wszystkiego co potrzebne. W tej idealnej sytuacji nie ma oczywiście potrzeby suplementacji.
Czy suplementy są bezpieczne? Czy można je dawkować samodzielnie, wedle własnego uznania?
Image courtesy of worradmu / FreeDigitalPhotos.net
Suplementy nie są lekami, można je kupić bez recepty. Nie oznacza to oczywiście, że nikt nie nadzoruje wprowadzenia ich do sprzedaży. W Polsce zajmuje się tym Główny Inspektor Sanitarny (GIS), stosując przy tym normy Unii Europejskiej, ale rygory są znacznie, znacznie łagodniejsze od tych, które są stosowane dla leków. Niech świadczy o tym fakt, że w warunkach polskich wprowadzenie suplementu do obrotu wymaga jedynie jednostronicowego formularza – powiadomienia, składanego w Głównym Inspektoracie Sanitarnym i już można zacząć nim handlować. Żeby z kolei suplement ze sprzedaży wycofać, trzeba udowodnić jego szkodliwość. Generalnie wierzymy, że suplementy są one dokładnie przebadane i bezpieczne w zalecanych dawkach, ale czy tak jest w rzeczywistości? Trudno powiedzieć, ale logika wskazuje, że droższe i produkowane przez renomowane firmy suplementy powinny być przebadane i bezpieczniejsze. A co z dawkowaniem? Na to pytanie też niełatwo odpowiedzieć krótko i zwięźle. Przeanalizujmy jak działa na nas reklama suplementów i jak jest ona skonstruowana. Bardzo często na początku reklamy wymieniane są dość ogólne objawy – zmęczenie, gorsza pamięć, osłabienie… W dalszej części reklama mówi – to może być: niski poziom magnezu, niski poziom żelaza, brak witamin itd, itp. A my, mniej lub bardziej świadomie po którejś z rzędu reklamie dochodzimy do wniosku że rzeczywiście, pewnie jest tak, że brakuje nam tego lub owego. Dochodzi więc do sytuacji, w której sami, w sposób bardzo subiektywny, określamy swoje braki i decydujemy o wspomożeniu się zakupem określonego specyfiku. W końcu – myślimy – kupujemy produkt bez recepty, pewnie jakoś tam przebadany, a konsultacja z lekarzem rodzinnym to często kilka godzin czekania, często w poczekalni pełnej chorych. Takie postępowanie może być groźne, zwłaszcza wówczas, gdy bierze się lekarstwa, bo może dojść do sytuacji, w której jakiś czynnik występujący i w lekach i w suplemencie zacznie przekraczać poziomy maksymalne. Mało tego, istnieją potwierdzone naukowo badania, które wyraźnie wskazują na to, że nadmierne dawki mogą zwiększać prawdopodobieństwo ciężkiej choroby. Przykładem niech będzie beta karoten, który, jak się teraz okazuje, zamiast redukować prawdopodobieństwo wystąpienia raka płuc i wątroby w grupie badanych palaczy – zwiększył je. Liczne badania naukowe doprowadziły do powstania norm, tabel i zalecanych wielkości spożycia białek, tłuszczy, węglowodanów, a końcu także skoncentrowanych substancji odżywczych, czyli suplementów. Ale chcę w tym miejscu przytoczyć jeszcze kilka istotnych faktów. Suplement jest produktem redukcjonizmu naukowego, finansowanego przez przemysł. Na czym polega ten redukcjonizm? Już wyjaśniam: jeśli wierzysz, że wszystko co istnieje da się zrozumieć poprzez zanalizowanie i zrozumienie poszczególnych części składowych to wyznajesz pogląd redukcjonistyczny. Przeciwieństwem redukcjonisty jest holista, który uważa, że całość to coś więcej niż tylko suma poszczególnych składowych. Przemysł i firmy farmaceutyczne nie zarobią na podejściu holistycznym. Nie da się wymyślić na nowo czegoś tak wspaniałego jak jabłko, pomidor, banan… Ale można zaangażować siły i środki w celu bardzo dokładnego przebadania i wyodrębnienia określonych substancji, wchodzących na przykład w skład jakiegoś owocu czy warzywa. Jeśli badania laboratoryjne wykażą, że substancje te mają interesujące właściwości, które można wykorzystać komercyjnie, izoluje się je, a następnie próbuje je uzyskać na drodze opatentowanego procesu przemysłowego. Końcowym produktem jest pastylka, płyn lub proszek, reklamowany jako właściwe rozwiązanie na niedobór (lub nadmiar) danej substancji. Na tym już da się jak najbardziej zarobić – w USA ponad 60 mld dolarów rocznie! Teraz, kiedy już wiemy czym jest redukcjonizm naukowy i jak został wykorzystany do produkcji suplementów, przejdźmy do pytania o bezpieczeństwo ich zażywania. Przede wszystkim musimy sobie zadać pytanie, czy suplementy mogę dawkować samodzielnie? Czy samodzielnie mogę podjąć decyzję o włączeniu danego suplementu do codziennej diety? W końcu do każdego opakowania dołączona jest instrukcja, opisująca choćby ogólnie kiedy powinno się stosować dany suplement i w jakich dawkach. W praktyce jednak najczęściej jest inaczej, o czym pisałem już nieco wcześniej. Do lekarza po poradę idziemy wówczas, kiedy mamy ewidentny problem – dopada nas ból lub wysoka gorączka. Lekarz rodzinny zwykle jest mocno obciążony pracą i w poczekalni pełnej chorych osób robi nam się po prostu głupio. Tak skonstruowany jest nasz system opieki zdrowotnej, zgodnie z którym lekarz ma określoną średnią dzienną pacjentów do przyjęcia. Zwykle na jednego pacjenta przypada kilka, góra kilkanaście minut, podczas których trzeba zrobić mini wywiad, postawić diagnozę, wypisać receptę i uzupełnić kartotekę. Kiedy więc stwierdzamy że jesteśmy „tylko” zmęczeni, zdekoncentrowani lub słabi, radzimy sobie sami. Przypominamy sobie reklamy, zasięgamy opinii innych. I tak student zestresowany egzaminami sięgnie po suplement Sesja, pracownik goniony terminami i napędzany kawą, sięgnie po preparat magnezowy, osoba cierpiąca na bezsenność w końcu zażyje Forsen. Wachlarz zastosowań suplementów jest oczywiście bardzo szeroki. Można pobudzić apetyt (Apetizer dla niejadka) można apetyt zredukować (Figura), można się odkwasić (Eliminacid), można pozbyć się nadmiaru wody (Hydrominum) i tak dalej, i tak dalej…Rynek suplementów jest bardzo elastyczny i gotowy uwolnić nas od troski o to, że nasza dieta jest nie do końca zdrowa (czyli nie dostarcza wszystkich potrzebnych substancji odżywczych), albo nie dość rozbudowana (tę lukę wykorzystuje na przykład liczna i bardzo dochodowa grupa suplementów dla kulturystów). Jeśli jednak chcemy wiedzieć czy rzeczywiście czegoś nam brakuje (lub mamy czegoś za dużo, choćby „złego” cholesterolu) to…zbadajmy się! Nie warto oszczędzać na własnym zdrowiu i z pewnością lepiej zapobiegać niż leczyć. Zafundujmy sobie poszerzone badanie krwi i skonsultujmy wyniki z lekarzem, zanim – być może zupełnie niepotrzebnie – wydamy pieniądze na suplementy. Mój bardzo dobry kolega dał mi kiedyś świetny argument dla takiego postępowania. Zwrócił mi uwagę, że co roku godzimy godzimy się z wydatkiem 100 zł na badania techniczne samochodu, a na badania podstawowe zwlekamy aż przypomni o tym pracodawca. Czasem, jeśli jesteśmy zabieganym przedsiębiorcą, nie wykonujemy ich w ogóle przez kilka ładnych lat. Dochodzi więc do paradoksu – o samochód dbamy lepiej, niż o siebie samych. Tak nie powinno być!
Czy można się obyć bez suplementów?
Sprawdzam to właśnie:) Moim zdaniem (a wyrobiłem je sobie na lekturze licznych opracowań i książek oraz empirycznie na sobie) – tak. Pod warunkiem, że zadba się o to, żeby dostarczać sobie wysokoodżywczej (to nie to samo co wysokokalorycznej!) zróżnicowanej żywności. Takie kryterium wypełnia dieta roślinna, obfitująca zwłaszcza w świeże owoce, warzywa i orzechy. Przekonuję się własnie, że dieta roślinna, niskoprzetworzona, jest najlepszym wyborem, zapewniającym dostarczanie doskonale przyswajalnych witamin, enzymów i minerałów. Ale już marcu dokonam pewnego sprawdzenia. Poddam się badaniu krwi, żeby przekonać się jak wygląda na przykład poziom żelaza lub witamin. Nie jest wykluczone, że będę się wspierać suplementami aby dostarczyć witaminy B12 czy też okresowo witaminy D, ale całą resztę chciałbym dostarczyć sobie w najdoskonalszej, naturalnej formie. Dam znać i do tematu powrócę 🙂