Dzisiaj jedna z moich ulubionych potraw – wegeburgery! Można je zjeść na obiad lub potraktować jako przekąskę, można też zabrać je w podróż. To jedno z dań, które zajmuje mi jak na razie najwięcej czasu, jednak duża w tym zasługa tego, że burgerów zawsze robię większą ilośćj. Po pierwsze wszyscy je lubią, po drugie, kiedy angażuję do pracy piec, lubię go wykorzystywać w jak największym stopniu, a po trzecie wreszcie, wystarczają na dwa, a nawet trzy dni. Wegeburgery zrobiłem w piątek, 21 marca, a zostało ich jeszcze trochę na jutro. Przepis publikuję dopiero dzisiaj, bo w sobotę nie miałem na to czasu. Korzystając z pięknej pogody pracowaliśmy całą rodziną na grządkach. Pogoda sprzyja w tym roku wcześniejszym niż zwykle pracom polowym, a my od kilku lat staramy się uprawiać jak najwięcej swoich warzyw i zielenin. Jest to rozwiązanie zdrowe, ekonomiczne i daje dużą satysfakcje, mimo że trzeba na to poświęcić trochę czasu. Póki co jednak zakupy robimy co sobotę na lokalnym ryneczku. Tam też zakupiłem warzywną część potrzebną do przyrządzenia burgerów. Oto zestaw składników:
- marchewka
- korzeń pietruszki (ja użyłem dość dużej ilości pietruszki, można na początek użyć mniejszej ilości)
- seler
- 2 czerwone cebule
- pieczarki (nie są konieczne, ja po prostu trochę ich miałem w lodówce)
- por
- olej kujawski
- sos sojowy
- pomidory suszone w oleju
- sól
- płatki owsiane górskie
- pieczarki
- pikantna papryka (pamiątka z wycieczki do Budapesztu)
- przecier pomidorowy
- kasza jaglana
- siemię lniane
- pieprz
- przyprawy: curry, imbir, przyprawa włoska
do zdjęcia zapomniałem wyłożyć istotnego składnika, mianowicie pestek słonecznika.
A teraz wykonanie. Nastawiałem wodę na kaszę i ugotowałem ją, pamiętając o wcześniejszym przelaniu jej wrzątkiem, co pozbawiło ją ewentualnej goryczki. Warzywa trzeba zetrzeć na tarce, mnie wyręczył w tym po części robot:
Pieczarki pokroiłem na cienkie plastry, a następnie wrzuciłem na patelnię. Nie dawałem żadnego tłuszczu. Na nie za mocno rozgrzanej patelni pieczarki uwalniają zawartą w sobie wodę. Trzeba się jej pozbyć, żeby burgery nie się rozpadały. Jeśli nie przesadzimy z temperaturą , to woda w znacznym stopniu odparuje, a pieczarki się nie przypalą – trzeba mieszać. Do startych warzyw korzeniowych dodałem drobno pokrojoną cebulę i pokrojoną w cienkie paski część widocznego na zdjęciu pora – trochę części białej, trochę zielonej. Kiedy pieczarki były gotowe, dołożyłem je do reszty, patelnię umyłem, osuszyłem i ponownie postawiłem na piecu. Na patelnię wsypałem 3/4 szklanki pestek słonecznika. Pestki prażyły się w niskiej temperaturze kilkanaście minut, a ja w tym czasie z połowy szklanki płatków owsianych zrobiłem mąkę i dodałem do reszty. Jeśli nie macie takiej możliwości można użyć zwykłej mąki. Zmieliłem 5 łyżek stołowych siemienia lnianego i zmieszałem z pozostałymi składnikami. Zmielone siemię lniane jest świetnym lepiszczem do potraw. W daniach wegańskich 2 łyżki siemienia lnianego zastępują jedno jajko. Pokroiłem drobno suszone pomidory (około 10 kawałków), dodałem nieco soli, świeżo zmielonego pieprzu (6 ziaren), curry (3 płaskie łyżeczki), imbiru (pół łyżeczki) i przyprawy włoskiej (1 łyżeczkę). Z przyprawami można oczywiście poeksperymentować, można dodać na przykład jeszcze nieco startej gałki muszkatołowej. Wsypałem ugotowaną kaszę jaglaną, dodałem łyżeczkę pikantnej pasty paprykowej i 2 łyżki przecieru pomidorowego (nie jest konieczny, po prostu za każdym razem jak robię wegeburgery, eksperymentuję ze składnikami). Na koniec dosypałem lekko zbrązowiałe pestki słonecznika (naprawdę lepiej prażyć je długo w stosunkowo niskiej temperaturze, zamiast ryzykować ich przypalenie na silnie rozgrzanej patelni) i trzy łyżki sosu sojowego. Acha, żeby było wygodnie, przeniosłem wszystkie składniki do wielkiego garnka:
Zdjęcie tego nie oddaje, ale garnek jest naprawdę ogromny. Do całej tej masy dodałem 2 (tak, tylko dwie) łyżki stołowe oleju. Całość trzeba dobrze wymieszać, a raczej wyrobić rękami, zupełnie jak ciasto. Zajmuje to kilka minut, ale chodzi o to, żeby z tak zmieszanych składników można było formować w rękach burgery. Nie mogą się one rozpadać na tym etapie. Jeśli tak się dzieje, to trzeba dosypywać po trochu mąki. Być może trzeba będzie również dodać także nieco więcej oleju. Burgery można obsypać sezamem, czego tym razem nie zrobiłem. Gotowe kotlety ułożyłem na blasze wyłożonej papierem do pieczenia:
Jak widać starczyło mi na prawie dwie pełne blachy. Burgery piecze się w temperaturze 200 stopni C przez 20 minut. Po tym czasie trzeba je obrócić na drugą stronę i znowu piec przez 20 minut. Tu ważna uwaga. Burgery mają podczas pieczenia tendencję do rozpadania się. Trzeba je ostrożnie przewracać na drugą stronę. Świetnym narzędziem do tego celu jest łopatka do krojenia sera lub łopatka do tortu. Po wystygnięciu powraca spoistość burgerów. Gotowe wegeburgery wyglądają tak:
Są naprawdę przepyszne i można je zjeść na różne sposoby. Można zjeść je opakowane bułką z pomidorem i majonezem (ja robię swój majonez, z pestek słonecznika), można zjeść je z makaronem, ryżem, surówką z kiszonej kapusty i marchewki, albo po prostu zjeść je same. Ja zjadłem je dzisiaj z dużą ilością sałaty, pokropionej sosem w rodzaju winegret (sok z cytryny, olej, zmiażdżony czosnek i łyżeczka musztardy dijon), z dodatkiem pokrojonej papryki.
Całość pracy, od umycia i obrania warzyw aż do ich upieczenia, zajęła mi nieco ponad 2 godziny. Niemało, ale też ilość jest wystarczająca na 2-3 dni. Tak jak wspomniałem, wegeburgery smakowały każdemu, kto ich spróbował. Warto zrobić je dzieciom, które ogólnie nie przepadają za warzywami. Warto je także zrobić jako odmianę dla tradycyjnych mięsnych i tłustych burgerów – są od nich oczywiście bez porównania zdrowsze, a smakują wyśmienicie.